czwartek, 28 lutego 2013

Denko #5

Zapraszam na przegląd moich zdenkowanych produktów i garść minirecenzji. 
Przedstawione zużycia dotyczą stycznia i lutego.




sobota, 23 lutego 2013

8 do makijażu - filmik

W przeogromnej ilości filmików na YT ukazujących tutoriale makijaży na każdy dzień roku bardzo przypadała mi do gustu poniższa propozycja.
Nawet dzisiaj skorzystałam z tej podpowiedzi, tak przy wolnej sobocie. Ale myślę, że za bardzo nie ma co towarzyszy życia, rodziców, braci i innych przyległości wprowadzać w tajniki tego looku, by uniknąć wymownych spojrzeń albo pytań o zawartość naszych kosmetycznych kuferków:)

Miłego oglądania





Pozdrawiam

piątek, 22 lutego 2013

Truskawki w środku zimy :)

Nie, nie chodzi mi o import z Holandii czy Hiszpanii, czy cholera wie skąd...
W niniejszym poście przedstawię Wam moje aromatyczne serum do pielęgnacji twarzy.


Pomysłem oraz proporcjami zainspirowała mnie Kascysko , umieszczając notkę o swoim serum malinowym . U mnie na stanie był ekstrakt truskawkowy, więc wstawiłam go w miejsce malinowego, ale to nie wszystko, bo złamałam chemiczną zasadę proporcji i wsypałam sobie na oko mocznika, który u mnie robi najlepsza robotę w nawilżaniu.

Do serum użyłam:
  • 3ml ekstraktu z soku truskawek (ZSK),
  • 5 ml witaminy B3(niacyniamid),
  • 1, 25 ml witaminy B5 (pantenol),
  • 20 ml żelu hialuronowego 1%,
  • 25 ml wody destylowanej
  • szczypta (?) mocznika,
  • 5 kropli FEOG.
Składniki wg tej kolejności wlałam/wsypałam do zlewki (czyt. słoiczka), wymieszałam i przelałam do opakowania z pompką po jakimś serum z Avonu.  


Używam go od miesiąca codziennie rano na oczyszczoną i stonizowaną buzię pod krem. Jest dosyć wodniste i bezbarwne, a jedna pompka wystarcza na wysmarowanie twarzy oraz szyi. Początkowo chciałam na bogato i ładowałam więcej, ale powodowało to tylko wałkowanie się kremu i makijażu. Serum nie wchłania się tak zupełnie, bo za sprawą żelu HA zostaje taka powłoczka, ale gdy na jeszcze wilgotne wmasuję krem, to nie ma już po nim śladu. A użyte w przepisowej ilości nie wpływa na degradację make up'u.


Co zapewnia to serum mojej cerze? Nawilżenie, rozjaśnienie, wygładzenie i ochronę przed wolnymi rodnikami - truskawki i wit. B3 to potężne antyoksydanty.
Inne walory? Zapach - dający mi choć odrobinę lata w środku zimy.

Poza tym bardzo wierzę w skuteczność serów w pielęgnacji cery. Są to kosmetyki zawierające składniki pielęgnujące w dużo większym stężeniu, niż w kremach. Dzięki swojej lekkiej konsystencji łatwo się wchłaniają i przenikają w głąb skóry, wzmacniając jednocześnie działanie naszego kremu. Ciekawi mnie, czy Wy wprowadziłyście do swoich rytuałów pielęgnacyjnych tego typu kosmetyki.

Pozdrawiam,

wtorek, 19 lutego 2013

Objętość i siła. Balsam do włosów od Baikal Herbals

Tak zwane rosyjskie kosmetyki święcą swoje tryumfy na blogowych stronach. Czytam wpisy na ich temat z zaciekawieniem, przeważnie są to pozytywne opinie. 
W moim kufrze kosmetycznym posiadam skromnego przedstawiciela tej grupy do pielęgnacji włosów.


Balsam do włosów Objętość i siła. Zioła Bajkału nabyłam w grudniu ze strony sklepu Setare pl. za około 13 zł.
Moje włosy lubią być przylizane i ukrywać to, że wcale nie jest ich tak mało. Szukam zatem zawsze czegoś, co pomoże mi je odbić od skóry głowy i da przynajmniej na jedną dobę efekt push-up.


Firma Baikal Herbals oferuje nam 280 ml produktu, którego zadaniem jest dodanie objętości czuprynie.
Jasnoróżowy o kremowej konsystencji kosmetyk ma miły zapach, choć trochę trudno się go wydobywa z dosyć twardej plastikowej butli


Rozprowadzam go na wilgotnych włosach, zostawiam na chwilkę, by w tym czasie umyć zęby i lico. Następnie już podczas spłukiwania czuję, że włosy są bardziej grube i mięsiste. Po wysuszeniu widać wyraźnie, że włosy są uniesione u nasady, puszyste, ale nie pierzaste ani nie sztywne. Pięknie pachną i dobrze się układają. Niestety zakładana w zimowy czas czapa nieco psuje ten fajny efekt.


 Jednak, ponieważ moje włosy lubią się przyzwyczajać do kosmetyków, by potem na nie nie reagować, to używam tego balsamu co drugie - trzecie mycie głowy. 


Kończąc, chwalę ten produkt o naprawdę sympatycznym składzie, który w naturalny sposób pozwala mi uporać się z kapryśną naturą moich kosmyków.

Pozdrawiam, 
 

poniedziałek, 18 lutego 2013

Alterra Deo-Balsam - wątpliwa ochrona

Wybierając kosmetyki do pielęgnacji, poszukuję tych, które są bardzo blisko natury. I w sumie, gdy rozeznałam teren, okazało się, że można nabyć dużo fajnych produktów, by chociaż trochę zminimalizować nasze kontakty z tak zwaną "chemią"

Wskazanym byłoby również zacząć stosować dezodorant/antyperspirant wolny w swoim składzie od związków glinu. Doniesienia naukowców sygnalizują, że kontakt z aluminium może być powiązany z chorobami nowotworowymi, zwłaszcza z guzem piersi oraz wpływać na rozwój choroby Alzheimera.
Nie mam kłopotów z nadmiernym poceniem się, ale nie wyobrażam sobie poranku bez posmarowania pach "kulką". Muszę mieć pewność i poczucie zabezpieczenia, jak pewnie każda z Was, że nic się w tych miejscach nie zadzieje. Poza tym w ciągu dnia zdarzają się nieraz momenty, gdy ciepłota ciała zdecydowanie się podnosi.

Chcąc zapewnić sobie ochronę bez udziału glinu, wybrałam proste rozwiązanie, ale dalekie od ideału.


Dezodorant w kulce Alterra z melisą i szałwią powinien zabezpieczać przed niechcianym potem i jego zapachem, a oferować nam świeżość i najlepsza pielęgnację.


Do produkcji kosmetyku użyto wspaniałych naturalnych składników, m.in.: ziółka, olejki, tlenek cynku.
I bardzo mi przykro, że ta prześwietna kompozycja o miłym dla mego nosa ziołowym zapachu nie spełnia swojej roli.



Dezodorant dość długo zasycha na ciele  i absolutnie nie chroni przed wydzielaniem się potu. Co gorsza, odnoszę wrażenie, że wręcz nasila w moim przypadku jego produkcję, a dodatkowo potęguje nieprzyjemny zapach, sprawiając, że czuję od siebie paskudną woń. Czy trzeba pisać o moim zawstydzeniu i zażenowaniu, gdy dotarł do mnie ten fakt?


Zatem szklany flakonik z zawartością upchnęłam na dnie szafki i wróciłam do wypróbowanego Adidasa. Przyznam, że to niezbyt miłe doświadczenie ostudziło moje pro-ekologiczne zapędy w dziale: antyperspiranty, nie mam ochoty na kolejne porażki w tym temacie. A jednocześnie towarzyszy mi poczucie winy, że ten problem porzuciłam.
 Dlatego nadstawiam ucha, wytężam wzrok i pytam Was, jak Wy się chronicie. 
Pochwalcie się, jeśli używacie dezodorantu zdrowego i skutecznego.

Pozdrawiam

niedziela, 17 lutego 2013

2 dobre filmy ... na wszystko

Nie ja pierwsza odkryłam, że dobry film to jeden ze skutecznych sposobów na poprawę nastroju, na chwilę oderwania, by zapchać głowę i stłumić choć na moment dręczące myśli. 
Wybór padł na dwie różne propozycje.

"Lektor" Stephena Daldry'a z Kate Winslet w roli głównej.



Obraz nie należący do najłatwiejszych, wywołujący refleksje, stawiający pytania o granice naszych powinności, odpowiedzialności.

Drugie dzieło o wiele lżejsze - "Lato albo 27 straconych pocałunków" gruzińskiej reżyserki
Nany Djordjadze.  

 

 Oto pewnego lata znajdujemy się gdzieś w Gruzji, by poznać grupkę ludzi niesionych falą uniesień, pozwalających, by ich codziennością rządziły uczucia i popędy życiowe. Film urzeka nastrojem, obrazem, łagodnym spojrzeniem na człowieka. Dla każdego, kto chce odpocząć od kina amerykańskiego i lubi plumkania Gorana Bregowica.

Polecam i życzę spokojnego tygodnia.

piątek, 8 lutego 2013

Styczeń na zakupach

Po dzikim, rozpasanym w zakupy grudniu nastał bardzo skromny i umiarkowany styczeń. 
Nie skusiły mnie żadne wyprzedaże, zresztą u mnie od wielu lat już tak jest, że rok kończę z pompą, a zaczynam cichutko. Poza tym widziałyście,w rozmaite imponderabilia kosmetyczne, z moimi cudnymi cieniami Naked2 na czele, jestem zaopatrzona.

Takie oto drobiazgi trafiły do mnie w styczniu:



Najliczniejsza grupa spod znaku paznokcia.


No cóż, natura nie obdarzyła mnie pięknymi twardymi szponami. Nie mam zamiaru ich zapuszczać, lepiej funkcjonuje mi się z krótkimi. Zmagam się z rozszczepem płytki na kciukach - efekt urazu mechanicznego. Ponadto stale szukam patentu na przedłużenie trwałości lakieru na moich pazurkach. U mnie mani rzadko trzyma się dłużej niż półtora dnia. Dlatego skusiłam się na następujące produkty:
- Ados Odżywka Korygująca Defekty Płytki Paznokcia - faktycznie, po dwukrotnym nałożeniu jej uzyskuję piękną równą taflę, która zakrywa wszelki bruzdy. Bardzo podoba mi się jasnoróżowy kolorek odżywki, którą można nosić jak najbardziej solo.

- Ados Akrylowy Podkład Pogrubiający Płytkę Paznokcia - zawiera żywice i polimery, które mają wydłużać czas przylegania lakieru do płytki paznokciowej. Użyłam póki co raz - lakier trwał 2 dni, mnie to cieszy.

- Eveline 8w1 Total Action skoncentrowana odżywka do paznokci - produkt o wielkiej sławie, ma swoich zwolenników, jak i przeciwników, teraz kolej na mnie! Zawiera niestety formaldehyd.

-Seche Vite Dry Fast Coat Top - produkt już chyba kultowy. Działa,  mnie lakier zasycha pod nim w 15 min. Wydłuża trwałość mani do 2 dni wespół z którymś z preparatów powyżej, po czym odłazi całymi płatami. Zakupiony na Allegro.

Korektory pod oczy.


Odkąd skończył się mój korektor pod oczy z Bell, szukam jego następcy. Wiadomo, że korektor pod oczy to kosmetyk ze specjalną rangą.  Chociaż używam podkładów mineralnych w pudrze, do których są świetnie dopasowane korektory, to jednak u mnie pod oczy one się nie sprawdzają. Podkreślają zmarszczki i wysuszają, więc trwam przy tradycyjnych, ale na resztę twarzy idą tylko minerałki.

- Flormar Perfect Coverage Concealer. Kolor 01 fair ivory.- nie wiem, czy coś z tego będzie. Kosztował 11 zł, pojemność ma aż 10 ml i niestety mocno wpada w różowe tony, których w pudrach, podkładach i korektorach uznikam jak ognia. Nie opanowałam też jego lejącej się konsystencji. Sprawa otwarta.

- Misslyn Concealer, kolor 03, porcelain. Namówił mnie na niego sprzedawca, bo już brałam produkt Rimmela. Nie znam tej marki, podobno należy do Isadory. Malutko go - 3, 5 ml, kosztował 26 zł. Już go polubiłam - pięknie wyrównuje koloryt, zakrywa fioletowo prześwitujące żyłki w wewnętrznych kącikach oczu. Dosyć kremowy w konsystencji, ale leciutki, nie obciąża skóry, nie wbija się w zmarszczki, nie ściąga i nie wysusza skóry. Zatem duże tak dla niego.

Porównanie kolorów:

Odżywka do włosów Garnier Ultra Doux olejek z awokado i karite.


Rzadko sięgam po produkty Garnier, ale ta odżywka ma tyle pozytywnych recenzji, że podczas jednych z zakupów w Tesco, dorzuciłam ją do koszyka. Jest niezła, ale chyba trochę mi ulizuje włosy.

Celia Róż  (po prostu) -kolor nr 6, dosyć rudawy. 


W grudniu do mojego kuferka wpadły świetne produkty z Bourjois i Physicians Formula, ale wszystkie w tonacji różu, a mnie przekornej babie, zachciało się czegoś morelowego. Kosmetyk Celii nie ma tego koloru, o który mi chodziło. Na swatchach na ręce wygląda brudno-rdzawo, jednak wprowadza do mojej twarzy sporą dawkę ożywienia. Rozpromienia buzię, czyni ja pogodną, daje subtelny efekt i jest niesamowicie trwały. A przy tym kosztował 8 zł, choć jak to kosmetyk drogeryjny zawiera talk.
Swatche na ręce, zwróćcie uwage, jak pięknie się skrzy w słońcu.


U mnie, zdjęcie fleszem, więc jest i blask :)


To tyle, a wy już styczeń macie rozliczony?

Pozdrawiam cieplutko,

czwartek, 7 lutego 2013

Edit: Tak, ulubieniec narzęsny - Curling Pump Up Lovely


Jesteście niemożliwe... daj palec..., a chcą rzęsy.
No więc dobra, chwyciłam za aparat i macie dokumentację, teraz już chyba pełną, poczynań maskary Curling Pump Up Lovely.

Rzęsy bez tuszu:

 Rzęsy pociągnięte dwukrotnie:


Zdjęcia robione wieczorowa porą, więc z fleszem.
Pozdrawiam,
 

środa, 6 lutego 2013

Tak, ulubieniec narzęsny - Curling Pump Up Lovely

Tytuł mówi wszystko - oto znalazłam tusz, w którym się zakochały rzęsy moje.

Mowa o maskarze od Lovely/Wibo Curling Pump Up.


Kupiona w grudniu, choć wypatrywana już dużo wcześniej, ale zawsze bez powodzenia, gdyż na jej miejscu w drogerii zazwyczaj wionęło pustką. W końcu dopadłam i za niecałe 10 zł mogłam zacząć się nią cieszyć.



Jak widzimy zadaniem tego tuszu wg oszczędnych słów producenta jest podnoszenie i podkręcanie rzęs. Oj, ale to mazidełko dodatkowo jeszcze pogrubia i zapewnia naszym firanom połyskującą czerń.


Bardzo dobrze sprawdza się w maskarze Lovely wygięta silikonowa szczoteczka. Na szczęście tu mamy dłuższe włoski, niż. np. w zielonym tuszu Wibo. Włókienka szczoteczki umożliwiają precyzyjne pokrycie rzęs kosmetykiem bez najmniejszej szansy na sklejenie włosków. Jednocześnie rzęsy pozostają pięknie podwinięte do góry. Ja zazwyczaj nakładam tusz dwukrotnie, ale wtedy już maluję rzęsy tą wypukłą stroną łuku szczoteczki. Dodatkowa porcja kosmetyku zapewnia tak lubiane przeze mnie pogrubienie.


Tuszu Curling Pump Up używam ponad miesiąc, ale za każdym razem nie mogę się go nachwalić i nacieszyć efektem, który zapewnia moim rzęsidłom. W dodatku jest trwały, nie osypuje się. Zmycie go również nie sprawia trudności. Radzą sobie z jego usunięciem i płyn micelarny, i dwufaza z Bielendy. W dodatku obłędnie podoba mi się kolorystyka opakowania. Po prostu mój ulubieniec - pełna euforia :)

Pozdrawiam

sobota, 2 lutego 2013

Z rozmarynem i rodzynkami... bułeczki


Dawno temu koleżanka poczęstowała mnie przepysznymi drożdżowymi "kulkami" z rodzynkami i rozmarynem. Smak łączący aromatyczne zioło z rodzynkami w słodkim drożdżowym cieście, utknął mi w pamięci. Ale w sumie, nie wiem, dlaczego nie poprosiłam o przepis. I oto teraz zachciało mi się skosztować, czegoś takiego.  Wpisałam w Google frazę: "bułki z rozmarynem i rodzynkami", a  z wyszukiwarki wyskoczyły przepisy, jak sie okazało na włoski wypiek pod nazwą: Pandiramerino. Nic dziwnego- pomyślałam - w końcu moja koleżanka uwielbia smaki Italii na talerzu.



Aby przygotować pandiramerino potrzebujemy:

500 g mąki,
50 g cukru,
120 g rodzynek,
30 g drożdży,
rozmaryn ( u mnie suszony),  szczyptę soli,
2 dodatkowe łyżki mąki,
 ? letniej wody do rozczynu

oraz masło do wysmarowania blachy i rozkłócone żółtko do posmarowania bułeczek

Rodzynki namaczamy w gorącej wodzie.
Drożdże rozpuszczamy w ciepłej wodzie - tej wody powinna być chyba szklanka.
 Dosypujemy 2 łyżki mąki. Ja dorzuciłam jeszcze łyżeczkę cukru. Odstawiamy rozczyn w ciepłe miejsce, by sobie podrósł.
Następnie do miski wsypujemy mąkę,cukier i sól. Mieszamy je ze sobą. Robimy kopczyk, w nim dziurę, do której wlewamy oliwę i rozczyn. Zagniatamy, mnie długo się nie zagniatało i musiałam podlać wodą. Na koniec dodajemy odsączone rodzynki i rozmaryn, i zagniatamy. Odstawiamy do wyrośnięcia. Z wyrośniętego ciasta urywamy kawałki i formułujemy kulki. Układamy na blasze, smarujemy żółtkiem. 
Pieczemy w 180 stopniach Celsjusza około 15 minut, aż będę rumiane i pachnące. 


Zapach jest cudowny, uwierzcie mi... Natomiast przygotowanie bułek, choć to drożdżowe ciasto, trwa chwilę i jest niezwykle proste.
Smacznego!

Pozdrawiam,

piątek, 1 lutego 2013

Dlaczego podkłady mineralne?

Pora na przedstawienie mojego kolejnego odkrycia makijażowego AD2012.


W połowie zeszłego roku mocno zaczęło mi doskwierać niezadowolenie z moich dotychczasowych tradycyjnych podkładów we fluidzie. Niezależnie od firmy, stopnia krycia i formuły wykończenia, zawsze ta sama historia: po godzinie aplikacji mega-błyszczące, tłuste czoło, klejące poliki, wałki z podkładu w zmarszczkach, drobiny produktu uwydatniające suche skórki, o których nie miałam pojęcia. do tego wszystkiego bardzo zły stan cery, zanieczyszczenia, ropne wykwity, ziemisty kolor. Zaczęłam więc szukać, kosztowało mnie to godziny przed kompem.  Rozpoczęłam więc wgłębiać się w istną sagę z podkładami mineralnymi w roli głównej. W przeważającej części notek na ich temat panował ton zachwytu i pochwał, przy oczywistym zastrzeżeniu, że nie u wszystkich te same minerały będą się spisywać w równie dobrym stopniu. Problemem też była ich dostępność, ale z jednego bloga trafiłam wprost na aukcję z podkładami Lumiere. I podkręcona opinią autorki wspomnianego bloga oraz informacją, że na aukcji panuje wyprzedaż, ponieważ sprzedawca zaprzestaje działalności, nabyłam pełne opakowanie zupełnie nieznanego mi kosmetyku. I utknęłam z nim, bo mimo moich najszczerszy chęci i różnych wysiłków, okazał się zupełnie nieodpowiedni dla mnie. Pokrywał twarz niczym kołderka, brzydko osadzał się na nierównościach skóry, postarzał mnie. Nie zniechęciłam się i już miałam próbki innych produktów z allegro albo ze wspólnych zakupów z Wizaż.pl

Po okresie sprawdzania i testowania zdecydowałam się na zakup następujących produktów w większych ilościach (może poza EDM) w cenach od 16zł do 79zł.


Podkłady mineralne w proszku mają bezsprzecznie prosty skład. Zwolenniczki minerałów podkreślają, że są one wolne od talku, silikonów, olei mineralnych, konserwantów, substancji zapachowych i innych wypełniaczy. Ich skład opiera się na kombinacji kilku elementów, tj. miki, dwutlenku tytanu, tlenku cynku, tlenku żelaza i dodatków poprawiających przyleganie proszków do skóry.





 Tak prosty mineralny skład zmniejsza ryzyko powstania wykwitów, czopowania się porów czy uczuleń. Podkład mineralny zapewnia ochronę przed promieniowaniem słonecznym. Jedynie podkład Pixie, jeśli zwróciłyście uwagę, ma o wiele bardziej rozbudowany skład o dodatki pochodzenia roślinnego.

Moje proszki nakładam pędzlem typu flat top z EDM. Stosuję tzw. technikę "na sucho". Do miseczki wsypuję odrobinę proszku i wcieram go we włosie poprzez wykonywanie okrężnych ruchów. Następnie stempelkuję twarz i rozcieram kosmetyk. Trwa to minutę i nie powoduje bałaganu ani opylenia otoczenie moim podkładem. Trzymam się zasady: "mniej znaczy więcej", czyli zużywam niewielką ilość przy jednorazowej aplikacji. Zatem wyobraźcie sobie, jak wydajne są to produkty 
i jak długo będę zużywać moje pojemniczki.
Tuż po aplikacji widzę warstewkę pudru, ale po chwili kosmetyk stapia się ze skórą. Otrzymuję w pełni zadowalające krycie przy cerze niezbyt udanej, a tylko Meow reprezentuje formułę o mocnym kryciu.

Trwałość - od nałożenia, do zmycia. Makijaż z nimi przetrwał też letnie upały wyciskające poty. Jednak trzeba unikać dotykania i pocierania twarzy, bo jednak się ściera, a i kołnierz zimowego płaszcza nosi ślady podkładu.
Ilość kolorów w każdej firmie przyprawia o ból głowy, zwłaszcza, że jesteśmy przyzwyczajone do 3-4 odcieni beżo-różo-pomarańczy w tradycyjnych fluidach.  Ja moje odcienie wybrałam zadziwiająco szybko i trafnie. Ustaliłam poziom jasności mi odpowiadający, a następnie celowałam w pasujące mi tony. Pomocnym kryterium było dla mnie unikanie różowych i brzoskwiniowych podtonów, tonacji ewidentnie ciepłych czy zimnych. Niektórzy producenci w dosyć rozbudowany sposób opisują tonacje kolorów, np. Pixie, ale już LaurEss podaje bardzo lakoniczne informacje. 
Tym sposobem wyodrębniłam pasującą mi kolorystykę beżowo-oliwkową, ale nie ma też zgrzytu przy czystych beżach albo beżach z pontonami zółtymi czy nawet złotymi. Jedynie przy zakupie podkładu z Meow zatrzymałam się przy bezpiecznym neutralnym odcieniu Siamese, choć teraz wiem, że lepszym wyborem byłby oliwkowy Occicat.


Ale podkłady mineralne kocham przede wszystkim za upiększanie mojej fizys. Bez kitu, te proszki działają jak photoshop - zmiękczają rysy, wyrównują koloryt, wygładzają nierówności, maskują rozszerzone pory, dają taką zdrową poświatę. 
Mam podkład, pod którym skóra oddycha i z którym nie walczy, próbując zepchnąć go nadprodukcją sebum. Zupełnie zapomniałam o błyszczącym się czole, a o poprawie stanu skóry nawet nie wspominam. Czasami jeszcze sięgnę po tradycyjny fluid, ale to już nie to samo. Dlatego, póki co pozostaję im wierna i cieszę się, że się na nie natknęłam. 
Moja buzia je kocha.
Pozdrawiam




LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...