Miał być post kosmetyczny, o moim farbiarskim niepowodzeniu, ale stwierdziłam, że wolę jednak coś przyjemniejszego tu namotać.
Zacznę od tego, że uwielbiam dynię!
(grafika z netu)
Za wszystko: kolor, kształt, walory odżywcze... Okazuje się, że jest
niezwykle użytecznym warzywkiem. Możemy wykorzystać jej miąższ do zup,
przystawek, dodatków do dań głównych, ciast, deserów, soków i co jeszcze
możecie wymyślić.
Potem mamy pestki do chrupania solo, ja dodaję je do
pieczonego przez siebie chleba, a podprażonymi posypuję dania z
warzywami, np. makarony, sałatki albo zmiksuję z bazylią, oliwą oraz
czosnkiem i mam moją wersję pesto.
Z pestek tłoczony jest olej - cudny orzechowy aromat, ziemisty kolor, gęsta konsystencja, ale jak smakuje z nim sałata! Bo o tym, że ma być w szafce kosmetycznej miłośniczek naturalnej pielęgnacji, nawet nie wspominam.
Natomiast zupa - krem z dyni to danie proste i sycące.
Potrzebujemy więc zeszklić na maśle cebulę, ja daję naprawdę niewiele, bo mój dom za nią nie przepada. Następnie dorzucamy ze 2 szklanki pokrojonego w kostkę miąższu dyni, zalewamy gorącą wodą albo bulionem i gotujemy na wolnym ogniu. Gdy dynia się podgotuje, wrzucam ze cztery pokrojone ziemniaki, czasem ząbek czosnku, solę i wrzucam inne przyprawy. Dolewam też trochę, tak z pół szklanki mleka, a ostatnio dodałam zamiast krowiego - mleczko kokosowe i wsypałam przyprawy gram massala. Gdy zmiękną warzywa miksujemy i jest nasz krem.
Ten przepis to taka baza, sam dynia ma bardzo neutralny smak i od naszych zachcianek zależy efekt końcowy. Ja ze względu na dzieciaki zadowalam się wersją łagodną z kapką jogurtu naturalnego, bagietką albo popcornowymi czipsami z Sante. Dzieciakom i facetowi dodaję jeszcze gotowane mięso.
Smacznego i pozdrawiam!