wtorek, 27 listopada 2012

Himalaya Herbals - w walce o czystą i piękną cerę

Od początków listopada ważny udział w mojej walce o czystą, zdrową i młodą cerę bierze trio
z Himalaya Herbals.



Himalaya Herbals to hinduska firma przygotowująca swoje produkty ze środków pochodzenia roślinnego w zgodzie z tradycją Ajurvedy już od 1930 roku. 
Ja moje kosmetyki zamówiłam z Internetu, ale podobno są one dostępne w sieci Real, jeśli to prawda, dajcie znać. Oczywiście w produktach tych obok fajnych składników roślinnych znajdziemy też porcję tzw. chemii. Producent zaleca je przechowywać w chłodnym miejscu. 
Dla mnie jeszcze istotne jest to, że nie są testowane na zwierzętach.

Co zatem użytkuję? Scrub i dwie maseczki.


 Morelowy scrub poprzedza każdą aplikację maseczki. Jego konsytenja to dosyć luźny kremik 
z pilingującymi drobinkami uzyskanymi z pestek moreli.


Preparat działa skutecznie, czyli pomaga zetrzeć obumarły naskórek oraz inne zanieczyszczenia, a przy tym jest delikatny. Rozprowadzam odrobinę na wilgotnej buzi i delikatnie masuję 2-3 minuty. Następnie spłukuję letnią wodą. Skóra po jego zastosowaniu jest oczyszczona, rozświetlona
 i elastyczna.

W mojej pielęgnacji jego działanie wzmacnia i dopełnia jedna z dwóch maseczek, które stosuję naprzemiennie co drugi - trzeci dzień.



Maska z modlą indyjską (neem) kierowana jest do cer tłustych, trądzikowych i zanieczyszczonych.


Produkt ten ma kolor zgniłej zieleni, pachnie ziołowo, choć wyczuwam w nim też ziemistą woń, pewnie za sprawą glinki i ziemi fulerskiej. Maseczkę sympatycznie się nakłada, nie spływa z twarzy, nie zalewa oczu. Jej zasychanie nie wywołuje dyskomfortu. Bez trudu się ją zmywa letnią wodą.

Druga maseczka- owocowa odżywczo-odświeżająca adresowana do cer normalnych i suchych ma również działanie oczyszczające.


Jej zapach to kombinacja owocowego aromatu pomieszanego z ostrą wonią ziemi. Maseczka ma kolor jasnokremowy i również kremową konsystencję.


Ją również przyjemnie się nakłada, ale po jej zaaplikowaniu odczuwam delikatne pieczenie. Jednak po zmyciu nie zauważam poważniejszego podrażnienia, a powstałe zaczerwienie bardzo szybko znika.

I na koniec - czy moje trio działa? Muszę przyznać, że tak -  ale zapewne ważna jest tu też moja systematyczność. Cera jest oczyszczona, ale nie przesuszona, czy ściągnięta, natomiast pory wyraźnie zmniejszone.
Myślę, że bardzo  trafnie połączono działanie aktywnych składników roślinnych z mocą glinek. 
Cieszy mnie, że trio z Himalaya Herbals świetnie wpasowało się w mój program pielęgnacji skóry, nastawiony na oczyszczanie, likwidację niedoskonałości i opóźnianie procesów starzenia. Ale szukam jeszcze dla niego kolejnej koleżanki - Błotnej maseczki (Purifying Mud Pack)


Pozdrawiam,

środa, 21 listopada 2012

Growing Lashes Wibo

Przyznam, że nie mam jednego ulubionego tuszu, którego uparcie bym się trzymała. Moje rzęsy polubiły się z produktami firm Maybelline, Max Factor, Rimmel. Jak widać marki zagraniczne, 
do nabycia u nas od 20 złotych (promocje, Allegro) wzwyż. 
Jednak ostatnimi czasy, w dużej mierze za sprawą blogosfery i YT, ogarnęła mnie chęć i ciekawość wypróbowania maskar raczej naszych rodzimych producentów, 
dostępnych za niewiele więcej niż 10 zł.

Jako pierwsza wpadła do mojego koszyka  z Wibo Growing Lashes Stimulator Mascara.


 Nie skusiła mnie do jej kupna obietnica wpływu na wzrost rzęs. 
Zachęciły mnie wieści o intensywnie czarnym kolorze tuszu oraz o wielce poprawnym 
sprawowaniu się na rzęsach.

Przy pierwszym użyciu zaskoczył mnie kształt i wielkość szczoteczki - mała, dosyć krótka z jakimiś niewyrośniętymi czułkami.



 Muszę przyznać, że szczoteczka pięknie rozprowadza kosmetyk, rozdziela włoski i równomiernie je barwi. Jednak ja potrzebuję wielkiego skupienia podczas operowania nią, głównie z powodu jej małości. A ten pierwszy raz był na dodatek bolesny, gdyż dosyć drastycznie dziabnęłam się w moją gałkę oczną, a ostrzegała przed tym jedna z Wizażanek, ale ja to jestem pierwsza do takich historii.

Natomiast czerń i trwałość są bez zarzutu, nie odnotowałam w pierwszym miesiącu użytkowania żadnego osypywania się. Czas przyszły pokaże, co będzie dalej.


 
 Życzyłabym sobie za to mocniejszego pogrubienia, bo jednak w tym aspekcie pozostaje mi pewien niedosyt. Jeśli wolicie subtelny efekt, to ta mascara powinna Was zadowolić. 

Aha, i na koniec jeszcze jedno - bardzo podoba mi się kolor opakowania - śliczna wiosenna, trochę jaskrawa zieleń!

Pozdrawiam,


poniedziałek, 19 listopada 2012

Olejowe love - olej z pestek truskawek i z pestek malin

Jednym z przejawów mojego zwrotu ku pielęgnacji jak najbliższej naturze jest moja wielka
 i nieskrępowana miłość do olejów. Kiedy tylko dowiedziałam się, że można w trosce o urodę wykorzystywać ich moc, rozpoczął się proces zdobywania kolejnych buteleczek wypełnionych drogocenna cieczą. Moje zasoby są wciąż skromne, a wciąż tyle okazów do zdobycia.

Jednak w zbiorku pojawiły się ostatnimi czasy dwa niewielkich rozmiarów, bo zaledwie 
15- militrowe egzemplarze.


Oleje owocowe od jakiegoś czasu budzą mą ciekawość. I oto przybyły do mnie olej z pestek truskawek i z pestek malin. Gdy zerkam na zawartość buteleczek, to cały czas sobie próbuję wyobrazić, jak wyłuskiwano delikatne pestki/ziarnka z tych owoców, a następnie wyciskano z owych drobinek drogocenne oleje. 
Oleje owocowe to skarbnica rozmaitych substancji odżywczych z NNKT i na czele, które pomagają naszej skórze odzyskać równowagę, blask i moc.
 Co ciekawe po te produkty mogą sięgać posiadaczki cer zmęczonych, przesuszonych, naznaczonych zmarszczkami - im oleje pomogą odbudować uszkodzone komórki skóry. 
Natomiast właścicielki cer przetłuszczających się odczują wsparcie w walce z nadprodukcją sebum dzięki wyregulowaniu poziomu tłuszczów w powłokach skórnych. 
Dodatkowe oleje uzyskiwane z owoców jagodowych są niezwykle bogate w witaminę E, która jest naszym sprzymierzeńcem w walce ze starzeniem się.


Olej z pestek malin ma żółtawy kolor i nie pachnie malinami. Jednak mnie się podoba jego charakterystyczna trochę ziołowa woń. Aplikuję go rano na twarz jeszcze wilgotną po hydrolacie lub płynnym serum z witaminą C. Wchłania się fantastycznie, pozostawiając buzię suchą i matową. Zastąpił moje kremy na dzień. Warto podkreślić, że pełni on też funkcję naturalnego filtra przeciwsłonecznego. Skóra po nim jest elastyczna, rozjaśniona i uspokojona, a ostatnio rozpoczęłam kurację Acnedermem, więc po nocy jest raczej podrażniona. Planuję zakupić koenzym Q10 i sprawić sobie serum antystarzeniowe. 
Niestety olejek ten nie sprawdził się u mnie w zabezpieczaniu końcówek włosów. Zauważyłam podsuszenie.


Natomiast olejek z pestek truskawek ma kolor zgniłozielony, ale za to można w nim wyczuć delikatny aromat truskawek. To nie będzie woń jak z kobiałki, ale coś bardzo zbliżonego. Z niego zmieszałam sobie serum na noc, gdy nie stosuję Acnedermu. Wymieszałam go pół na pół z żelem hialuronowym 2%, w którym rozpuściłam odrobinę ekstraktu z ruszczyka (tylko taki posiadałam). Aplikacja to sama przyjemność, a moje serum wchłania się ekspresowo.

Oczywiście zachęcam do wprowadzenia tych produktów do własnej pielęgnacji. A tak poza tym, czy Wy też jesteście miłośniczkami olejów poza kuchnią?

Pozdrawiam


niedziela, 18 listopada 2012

Rozdanie u ewel, Śliwki Robaczywki - mydła

Startuję niezłomnie w kolejnym rozdaniu jakże egzotycznych i ponętnych mydeł azjatyckich inspirowanych Jogą organizowanym przez ewel klik 

W mydełkach tych zamknięto moc indyjskich ziół w zgodzie z nakazami Ajurwedy. Moim przedmiotem pożądania stało się mydło jaśminowe z figowcem pagadowym klik

Jaśminowa woń to symbol boskości, ale tez znany od pradawna afrodyzjak. Czegóż chcieć więcej, by zostać domową boginią?

Zapraszam Was na blog Śliwki Robaczywki , bo to nie ostatnie rozdanie.

piątek, 16 listopada 2012

Denko #3

W dzisiejszym poście przedstawię zużycia dwóch ostatnich miesięcy.

 

Tradycyjnie już zużycia dotyczą kosmetyków pielęgnacyjnych. 

Kategoria ciało, stopy, ręce.


Balsam Dove oprócz nawilżenia pozostawiający delikatną poświatę, a więc dosyć chętnie przeze mnie stoswany latem. Dostałam go w prezencie Mikołajkowym w zestawie z żelem pod prysznic i z dezodorantem.

Balsam po depilacji, opóźniający odrastanie włosków marki Avon. Oczywiście niczego nie opóźniał, ale łagodził podrażniony po depilacji naskórek. Niezbyt podoba mi się jego zapach. To było moje któreś z kolei opakowanie, ale nie wiem, czy po niego sięgną ponownie.

Zmywacz bez acetonu firmy Sensique dostępny w Naturze. Mój miał pachnieć arbuzem, a w rzeczywistości śmierdział okrutnie, co ja się nasłuchałam od mojego Maużona. W sumie poprawny kosmetyk, robił co należy.

Scrub do stóp z Neutrogeny - przyznam, że to moje odkrycie. Nigdy wcześniej nie stosowałam kosmetyków tego typu. Ten zakupił mój Maużon, ale jak większość facetów użył ze trzy razy i porzucił. Na szczęście ja się dobrałam do niego, oj nie doceniałam skuteczności takich kosmetyków. Chcąc mieć gładkie (no powiedzmy) podeszwy, ścierałam bez pamięci zrogowaciały naskórek tarką. Tymczasem jest to błąd, bo właśnie takie agresywne działanie wzmaga przesusz naskórka. Natomiast scrub pozwalał mi cieszyć się, szczególnie latem, zadbanymi, gładkimi stópkami. Stosowałam co drugi dzień podczas prysznica.

Kategoria: pielęgnacja twarzy.


Płyn micelarny AA z serii Ultra Nawilżenie - stosowałam do zmywania makijażu - pierwszego etapu w moim oczyszczaniu twarzy. Słabo radził sobie z demakijażem oczu, długo trwało usuwanie tuszu
 i eyelinera, a już zupełnie poległ, gdy wprowadziłam kredkę Avon Schock. Trudno mi orzec, czy nawilżał, pozostawiał na pewno klejący film na skórze. 

Mleczko do demakijażu Alterry z serii Anti Age - służyło do porannego oczyszczania twarzy, zmywałam je wodą. Trochę duszący zapach, dobrze oczyszczało, ale gdy go nanosiłam na buzię odczuwałam pieczenie. Nie spotykam go już w Rossach.

Maseczka z Avonu seria Planet SPA Tajski Kwiat Lotosu - cudny zapach, miała oczyszczać, ale to sprawa wątpliwa. Raczej nie wrócę. W ogóle z Avonem mam problem: cały czas byłam przekonana, że to firma nietestująca na zwierzętach, nawet pamiętam króliczka z ich opakowań. I naprawdę wiele im odpuszczałam z tego powodu, a tu zonk! - króliczka nie ma, są na liście testujących. A naprawdę staram się nie kupować takich kosmetyków, szkoda Avon!

Kategoria: kosmetyki kolorowe.


Oto trafił się reprezentant kolorówki. Po roku używania wymazałam korektor pod oczy z firmy Bell. O tym produkcie mam do napisania same dobre uwagi - krył cienie, delikatnie rozświetlał, nie podkreślał zmarszczek. Może mógłby być ciut trwalszy, ale wtedy pewnie by zbierał się w zmarszczkach. Kupię ponownie, niestety nie spotykam w drogeriach stacjonarnych, bo i jego cena bardzo zadowalająca jest.

A Wy znacie któryś z moich wykończonych kosmetyków?

Pozdrawiam ,

czwartek, 15 listopada 2012

Liebster Blog - TAG

Kolejny TAG u isabeel117. Zabieram się od razu, bo znowu się odwlecze na miesiąc.
Okazuje się, że zostałam otagowana przez dwie blogerki, a  myślałam, że tak sobie po cichutku tu siedzę i skrybię te moje notki  niewidzialna... :) 

Zasady zabawy:
"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

 Jako pierwsza dopadła mnie
Oto pytania i odpowiedzi moje:
1. Piosenka do której masz największy sentyment.
To jest włoska piosenka z lat 80, czyli mojego dzieciństwa, rodzice odtwarzali ja na magnetofonie szpulowym (wiem, wiem - dinozaur ze mnie), najgorsze, ze nie znam tytułu, a w refrenie było coś takiego : " Erozija ...."

2. Kawa czy herbata?
Kawa, herbata i kakao :)

3. Relaks podczas ciepłej kąpieli czy spacer w lesie?
Czasem tylko ciepła kąpiel potrafi ukoić nerwy i napięte mięśnie.

4. Wymarzony zawód.
Badacz - obrońca dzikich zwierząt gdzieś w Afryce.

5. Beza czy ciastko owsiane?
 Ciastko owsiane.

6. Jaki jest Twój idealny wieczór.
Dzieciaki  w łóżkach, a ja przed kompem lub TV ze szklaneczką czegoś ;)

7. Co daje Ci siłę kiedy, wszystko inne zdaje się zawodzić?
Oczywiście, buziaki moich dzieci!

8. Wymarzone miejsce na wakacyjną przygodę, lub słodkie lenistwo.
Wyspa z palmami, hamak, lazurowa woda - czyli słodkie lenistwo.

9. Co daje Tobie prowadzenie bloga?
To moja odskocznia, pasja, okazja do spotkania z fajnymi ludźmi.

10. Które ze świąt jest Twoim ulubionym?
Boże Narodzenie - odkąd są dzieci, nabrało nowej mocy.

11. Gdybyś mogła być bohaterem z komiksów, kim byś była?
Electrą albo A' Tomkiem.

I drugi zestaw pytań od Camille z camille-beauty.blogspot.

1. Twój najśmieszniejszy dzień w życiu to...? 
 Kiedy poznałam obecnego męża.

2. Twoja podróż marzeń to...? 
Australia
3. Jakie jest Twoje hobby?
Obecnie  siedzenie w sieci, potem czytanie, a jeszcze do niedawna biżuteryjne rękodzieło, no i oczywiście kosmetyki.

4. Twoja kosmetyczna perełka to...? 
No właśnie nie mam tego naj - wciąż szukam. Choć wysokie miejsce zajmują savon noir i glinka betonitowa.

5. Najdroższy kosmetyk który kupiłaś to...
To będą wody perfumowane, nie żałuję kaski na podkłady mineralne zamawiane zza oceanu.

6. Twoja największa kosmetyczna wpadka to...? 
Fluid z serii Pharmaceris, bardzo się na niego napaliłam, a okazał się kompletnym niewypałem.

7. Makijaż ostry, czy raczej delikatny?
Raczej z tych delikatnych, czasem mocniej oko potraktuję.

8. Najbardziej w życiu żałuję...? 
Wciąż nie mam prawa jazdy : (

9. Twoje największe marzenie z dzieciństwa to...? 
Podróż do Australii, by zobaczyć na żywo kangury poza tym stale marzyłam o psie :)

10. Jeśli przez 1 dzień mogłabyś być kim, tylko chcesz, to kim byś była? 
Może sławnym projektantem mody?

11. Twoja wymarzona praca to...?
Badacz - obrońca dzikich zwierząt w afrykańskim buszu ;)

Ja nie wskazuję nikogo, ponieważ już w wielu miejscach był ten TAG, ale mam nadzieję, że się ktoś skusi na moje pytania.

1. Po co Ci blogowanie?
2. Co robisz w wolnym czasie, gdy nie blogujesz?
3. Twój pierwszy kosmetyk to?
4. Bez jakiego kosmetyku nie mogłabyś się obejść?
5. Dlaczego lubisz ładnie wyglądać?
6. Ulubione słodycze z dzieciństwa.
7. Jeśli czytasz,  to ...
8. Uwielbiany film, który nigdy Ci się nie znudzi.
9. Najpierw mówisz, potem myślisz, czy na odwrót?
10. Jak często uśmiechasz się do siebie samej?
11. Co najczęściej Cię rozśmiesza?

Uff to na tyle ;)


wtorek, 13 listopada 2012

Kosmetyczne porządki - TAG bardzo zaległy

  Dzisiaj zabrałam się za bardzo odległą sprawę...

Dawno temu otagowała mnie Dorota z tylkopolskiekosmetyki . Jak widać musiałam nieźle się przygotować. Raczej nie mam w zwyczaju gromadzić rzeczy, ale jednak coś tam się uchowało.
  
Takie były zasady i cele tagu. 
 
Zasady :
- umieść baner oraz zasady tagu na swoim blogu w poście,
- napisz, kto Cię otagował,
- rozlicz się z akcji - zamieść zdjęcia i opisy,
- otaguj minimum 5 osób celem zachęcenia do porządków kosmetycznych.

Celem tagu jest zachęcenie do porządków kosmetycznych, pozbycie się zbędnych kosmetyków kolorowych i pielęgnacyjnych:
- przeterminowanych,
- długo nieużywanych,
- takich, których nie będziemy już używać.
Zatem nad czym to debatowałam przeszło miesiąc? 





Oto produkty, z którymi nie rozstawałam się, ponieważ wciąż wydawało mi się, że jeszcze z nich będę korzystać.

1. Mgiełka zapachowa Truskawka + Guawa z Avonu - trochę głupio mi się jej pozbywać, bo to prezent.  Niestety, robiłam kilka podejść i nie mogę jej używać. Okropnie mnie uczulała, spaskudziła mi latem cały dekolt, wywołując małe, piekące krosteczki. Tak naprawdę wyleję płyn, a zachowam buteleczkę, gdyż jest z pompką.


2. Kolejny produkt z Avonu, choć dobry, to nie zużyłam go, a już dawno przekroczył termin ważności. Poza tym znalazłam lepsze do ochrony przed ciepłym powietrzem suszarki. Opakowanie sobie jednak zachowam, bo to też butelka z pompką.


3. Produkt 3 to krem tonujący brytyjskiej firmy No7. Używałam go rok temu, wiosną, latem, ponieważ miał spf 15. W tym roku po niego nie sięgałam: raz, że wybrałam większą ochronę, dwa przerzuciłam się na podkłady mineralne i trzy, wydaje mi się, że przyczynił się do ogromnego zanieczyszczenia mojej cery.


4. Produkt czwarty, to fluid matujący z potężnym filtrem 50 marki L'Oreal, za rok już będzie po jego przydatności, a nie zużyłam go z tych samych powodów co w punkcie drugim.





Kolejna trójka to tusze. Byłam z nich zadowolona, ale zanim się  zużyły, to straciły swoje właściwości. Skoro zgęstniały, podeschły i zaczęły się osypywać, to trudna sprawa, ale ja się męczyć nie lubię. Zresztą każdego używałam 3-4 miesiące, a to jest podobno norma dla maskary. Może dodam jeszcze, że najmniej sprawdził się ten trzeci Z Rimmela.



Na koniec listy straceńców został szampon  firmy Stapiz. Nie przypasował moim włosom zupełnie. Napakowany jest silikonami, więc obciążał mi fryzurę i przyspieszał przetłuszczanie się włosów. Postanowiłam dać mu drugą szansę - będzie mył pędzle :).

To tyle, jeśli chodzi o moje porządki. Nie wyznaczam nikogo specjalnie, ponieważ straciłam rachubę, kto zrealizował już ten tag. Niemniej zachęcam do jego zrobienia, bo najbliższy czas będzie sprzyjał takim rozrachunkom, w końcu idą święta i pożegnamy stary rok... :)

Pozdrawiam!

niedziela, 11 listopada 2012

Termoochrona od Marion

W poście o moim włosomaniactwie vel pielęgnacji świadomej klik zdradziłam, że suszę włosy zawsze suszarką. nie trwa to zbyt krótko, ponieważ dodatkowo układam fryzurę na okrągłej szczotce. Zrozumiała jest więc potrzeba kosmetyku ochronnego, ale też ułatwiającego stylizację.

Mój wybór padł na Serum chroniące włosy przed działaniem wysokiej temperatury firmy Marion
 z serii Termoochrona.


Producent obiecuje ochronę włosów przed działaniem wysokiej temperatury podczas wszelakich zabiegów stylizacyjnych. Nasze włosy będą ochronione, a dodatkowo mocniejsze, lśniące, zabezpieczone przed elektryzowaniem i puszeniem się.


W buteleczce z pompką znajduje się 30 ml dosyć gęstego przezroczystego płynu o miłym, fryzjerskim zapachu. Serum jest dosyć śliskie i tłustawe, to zasługa silikonów, które dominują 
w składzie tego kosmetyku oraz emolientów.


Preparat stosuję tylko na końcówki, wcieram odrobinę w wilgotne kosmyki. Boję się dać taką ilość silikonów na całą długość fryzury, gdyż u mnie nietrudno o przyklap. Poza tym czubek spryskuję innym fajnym preparatem, który robi, co należy. Jednak to, co osiągam na końcówkach, podoba mi się. Włosy są ujarzmione, wystarczająco dociążone i łatwo je ułożyć, nie sterczą żadne piórka, a do tego mają skłoność moje kosmyki.

Myślę, że osoby korzystające z suszarek, prostownic, lokówek mogą się zaopatrzyć w ten produkt firmy Marion.

Pozdrawiam i życzę miłego niedzielnego wieczoru :)

piątek, 9 listopada 2012

Nabytki z Essence

Marka Essence nie ma zbyt wielu reprezentantów w moim kosmetycznym kuferku. Doprawdy, zadziwia mnie popularność tej firmy, ale to pewnie zasługa dostępności w sieci ogólnokrajowych drogerii. Sama, natomiast rzadko kuszę się na te produkty, choć podoba mi się pomysł 
z limitowanymi seriami kosmetyków - świetny chwyt marketingowy.

Swoje zasoby wzbogaciłam o dwa nabytki z Essence: tusz do rzęs I Love Extreme i pędzelek 
do cieni.


Lubię mascary pozwalające na uzyskanie teatralnego efektu grubych, ciężkich rzęs.
 I Love Extreme bardzo często jest chwalona na blogach, ma wiele pozytywnych ocen na Wizazu, a do tego kosztuje około 10 zł, więc postanowiłam ją mieć!


 I nie żałuję. Początkowo przeraził mnie rozmiar szczoteczki: "Jak na oko krowy" - jęknęłam w duchu. Obawy były przedwczesne - świetnie się mi z nią pracuje, pozwala na dokładne umalowanie bez sklejania rzęs. Zaś efekt powalił mnie na kolana: rzęsy pogrubione, ślicznie podwinięte, rozdzielone w taki sposób, że u powiek pojawił się wachlarz rzęs. Cudo, i to już po pierwszej warstwie. Do tej pory żaden tusz nie zapewnił mi  takiej sensacji, a celuję zawsze w te pogrubiająco - fałszywe. Osypywania jeszcze nie odnotowałam. I póki co jedyne, malutkie zastrzeżenie, życzyłabym sobie, by ta czerń była bardziej połyskliwa, jak to mają na przykład tusze Maybelline, 
ale i tak I love extreme!

Drugi zakup z Essence też uważam za trafiony. Fajny, poprawny pędzelek do smoky. Jego włosie jest akuratnie zbite, niedrapiące i elastyczne. Posłuży mi również do blendowania cieni na powiece, chociaż w końcu muszę zaopatrzyć się w jakiegoś puchacza. Bardzo podoba mi się w tych pędzelkach kolorystyka, wyróżniająca je spośród innych. Teraz będę miała już dwa tej firmy, bo jakiś czas temu sprawiłam sobie egzemplarz do eyelinera.

 

Zatem zakupy uznaję za udane!

Pozdrawiam,

środa, 7 listopada 2012

Bubble Tea i Lip Duo Innglot

Bubble Tea czyli Bąbelkowa herbata to napój, którego bazę tworzy mrożona herbata czarna lub zielona. Wymyślili go Tajwaczycy, dodając soki owocowe, syropy smakowe, a nawet mleko i to co, jest clou Bubble Tea - słodkie kulki z tapioki - podobne do żelek, z których po rozgryzieniu wypływa sok. 
O Bubble Tea po raz pierwszy przeczytałam na blogu nissiax83 klik
Zatem, kiedy przed centrum handlowym młody chłopak wręczył mi ulotkę o Bubble Tea, wiedziałam od razu, że skuszę się na to cudo.


Za 8 zł otrzymałam 500ml chłodnego słodkiego napoju w mojej wersji o smaku mango, trochę takie ice tea z butelki. Na dnie plastikowego kubka znalazły się owe bąbelki.


 Ja z moim napitkiem przysiadłam przy stoliku, ale Bubble Tea można spokojnie wędrować, bo góra kubka jest zaklejona folią. Muszę jedynie przyznać, że nie przemyślałam taktyki picia tej herbatki. Mianowicie, szybko uporałam się z tym, co płynne, sporo kulek zostało w kubku. Chciałam się do nich dobrać i zaciągnęłam przez rurkę, a wtedy kulka wpadła mi z impetem wprost do przełyku. Muszę przyznać, że przelękłam się zadławienia i odpuściłam reszcie. Wówczas też uświadomiłam sobie, że jednak napoju owego nie powinno się podawać małym dzieciom. 
A u Was też można sięgnąć po bąbelki , ciekawam

I na koniec o moim zakupie, choć tego dnia jakoś nie miałam weny... Aż sama nie wierzę, że wyszłam z Rossmanna z pustym koszykiem. Za to przy stoisku Inglota dopadła mnie totalna głupota.  Zamiast kupić sobie ze trzy cienie do systemu freedom, nabyłam pomadkę z błyszczykiem w pudełeczku, tzw. Lip Duo.

Fajny różowy kolorek i fikuśne puzdereczko.
 W sumie przez to pudełeczko straciłam rozum, bo ujął mnie ten gadżecik połyskujący w sklepowym świetle. 
Tak naprawdę takich kosmetyków nie lubię, bo mam je za niepraktyczne. Trzeba toto otworzyć, zamieszać w wersji eleganckiej pędzelkiem, najpierw w warstwie pomadkowej, a potem błyszczykowej. Dużo roboty i już widzę, jak pcham wózek z dzieckiem i dokonuję tych operacji, by poprawić make up!


I tu lista zażaleń się ciągnie: produkt nietrwały, klejący, brzydko się zbierający na wargach... Za tę cenę - lichota.  Ale pudełko ładne ;)

Pozdrawiam

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...