oczywiście na chwilę obecną.... Jakiś czas temu przebiegając SuperPharmę w poszukiwaniu plasterków na rozbite kolano młodej, rzuciłam okiem w kierunku zapachowej półki z przecenami. Nie tracąc czasu, psiknęłam sobie psikadłem nadgarstek i pognałam do kasy, bo za oknem apteki trwał najgłośniejszy w okolicy lament, który tylko kawałek plasterka mógł uciszyć.
Gdy już wracaliśmy, uwagę mą przykuła intrygująca woń, pełna zaskoczenia niuchałam i niuchałam, i już zaczęłam gorąco pragnąć, zwłaszcza, że cena za 30 ml taka kusząca...
Należało tylko wyczekać do kolejnej wizyty w SP...
Morgan de toi - oczywiście żadna nowość, zaliczany do kategorii ambrowo-kwiatowej. Dla mnie to bzdura, bo żadnych kwiatów nie wyczuwam - ów jaśmin czarny gdzieś tam ginie pośród żywic i refleksu paczuli. Jest za to we wstępie różowy pieprz, szkoda, że potem gdzieś ginie, ale i tak reszta mnie uwiodła. Zakochałam się w tym zapachu, uwielbiam, gdy podczas przechodzenia przez przedpokój dosięga mnie woń Morgana z pozostawionej apaszki.
Ciepły, żywiczny aromat zamknięty w zmysłową buteleczkę - kształt talii kobiety z kolczykiem na wysokości pępka.
I pomyśleć, że kiedyś tylko ogórek i zieloną herbatę znosiłam w psikadłach, ale tak się babie zmienia z wiekiem :D
Pozdrawiam wonnie
ciekawie napisany post :D porównania super:))))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dziękuję, staram się :)
Usuń